Dziś nie mogłam spać, kręcę się od 6.00, trochę na siebie wzięłam i staram się ogarniać.... ale nie o tym... Co mnie dziś rano napadło? Otóż - język. Marzy mi się wskrzeszenie polskiego języka polskich dziewiarek:)) Mam takie spostrzeżenie, że nastąpiło bardzo postępujące zjawisko anglicyzacji języka polskiego w dziedzinie poniekąd tradycyjnej, z tradycji czerpiącej, nazewnictwo swoje w polszczyźnie posiadającej. No bo zobaczcie, czy tekst : "lecimy garterem od topu, potem dajemy 2 markery, następnie kończymy kitchenerem, bo przecież mamy wolne oczka (dobrze, że nie lupy albo sticze:) od provisional crochet cast on"..... a można po polsku "lecimy ściegiem francuskim od góry, dodajemy 2 znaczniki, następnie kończymy ściegiem dziewiarskim, bo mamy wolne oczka z nabierania metodą szydełkową".
Oczywiście nie wiem, jak po polsku brzmi fachowo "oczka nabierane metodą szydełkową", bo:
- od początku mojego robótkowania spotykam się tylko z "provisional crochet cast on",
- nie mam polskich źródeł i profesjonalnych publikacji na tematy dziewiarskie - jedyny sezam-amazon,
- postępująca "ravelryzacja" środowiska pozostawia głębokie ślady w języku... pytanie - po co? i czy musi?
Ja wiem, że łatwiej:) Ale też łatwiej kupić komercyjną najwyższej jakości wełnę na szal niż farbować ręcznie czy - mój Boże! - prząść.... łatwiej kupić:) A jednak farbują, a jednak przędą..
Ja wiem, że taki spolszczony język profesjonalny brzmi.... trochę jak ta babcia pod supersamem z kapciami (notabene leciała garterem te kapcie:), od której dziewiarki chciałyby się odciąć... choćby i tym językiem...
Żyję w kraju, gdzie niedawno zmarła Whitney Hustonova a do kin wchodzi film o Margaret Thatcherovej, gdzie nie używa komputerów tylko liczydeł (poczitacz, poczitat - liczyć), gdzie wciąż używa się samogłosek krótkich i długich, rz jest różne od ż i wciąż dźwięczy h... dlatego język czeski jest dla Polaków śmieszny, bo ... taki starodawny, u nas to już było, ale było niepotrzebne i się pozbyliśmy..... Marzy mi się takie obudzenie patriotyzmu językowego, a to że mieszkamy poza granicami i źródła mamy głównie anglojęzyczne, to dla mnie powód do szczególnego dbania o język polski...
Nie pochodzę z zagłębi dziewiarskich, ale 200m za moim rodzinnym ogrodzeniem produkowano inne "dobra", z których słynęła Polska od Wielkiej Rosiji po Azję, Amerykę Południową... marka na światowym poziomie... a teraz trawa i chaszcze... podobnie pewnie jest w Łodzi, Jeleniej Górze.. do chorobci! zostawmy coś swojego wreszcie dla siebie i dzieci... naprawdę w Polsce to nic i nikomu nigdy niepotrzebne?
Wiele rzeczy, które aktualnie robimy przyszło do nas "stamtąd". Ktoś wyszperał w sieci, zastosował, ktoś inny znalazł gdzieś indziej w sieci - użył do swoich celów. Ale nikt z tych osób nie poczuwa się do wprowadzenia słownictwa na potrzeby polskiego języka. Nikt książki nie napisał - dawno u nas nie przybyła polska pozycja dziewiarska. I tak się to toczy. Nie ma polskiego odpowiednika, to ludzie używają oryginalnego zwrotu. A słownictwo - owszem potrzebne.
OdpowiedzUsuńHm, a ja mam taki ogólny pomysł, żeby polskie środowisko robótkowe (o ile takowe istnieje jako wyodrębniona wspólnota) wymusiło na tłumaczach literatury rękodzielniczej jakieś konsultacje z "dziergaczami" w sprawie przekładu tego języka "branżowego". Albo może stworzyć taki słownik internetowy, tylko jak namówić tłumaczy, żeby wykazali się odrobiną dobrej woli i zaczęli zaglądać do takich publikacji?
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod tym postem obiema rękami. Temat bardzo na czasie i uważam, że trzeba więcej o tym mówić. Najgorsze jest to, że coraz więcej zapożyczeń angielskich wkradło się również w inne dziedziny życia. Jestem jak najbardziej za utrzymaniem czystości języka polskiego i sama dbam o to w domu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, tak, tak. Zgadzam się. Już mnie męczy to zaglądanie do słowników dziewiarskich czy dobrze pamiętam co to czy tamto w angielskim znaczy.
OdpowiedzUsuńMasz rację, dobrze byłoby zadbać, by język dziewiarek nie brzmiał jak język polski na Jackowie: „ Luknij bez ten łindoł, czy kar stoi na kornerze” :)
OdpowiedzUsuńAle też jestem przeciwnikiem wymyślania na siłę zwrotów, które rozumieją tylko i wyłącznie sami tłumacze. To nie jest zadanie proste. Trzeba znać przecież nie tylko język, ale i setki technik dziewiarskich.
Już sama " metoda szydełkowa" budzi we mnie emocje, choć oczywiście wiem, że to tylko przykład :)
Dla mnie oznacza zaczynanie robótki na drutach owijaniem drutu wełną przy pomocy szydełka , bez późniejszego wypruwania i jest czymś innym niż wykonywanie łańcuszka szydełkowego, łapanie na nim oczek i późniejsze jego wypruwanie. Tę pierwszą metodę stosuje się , kiedy zależy nam, by początek robótki zaczynał się gładkim, równym łańcuszkiem.
Od czego jednak setki głów :)
Hmmmm, i zgadzam sie i nie. Chyba posta o tym napisze. Poruszylas bardzo ciekawy temat, nie tylko w sprawach robotek ale i ogolnie jezyka Polskiego jak i naszego narodowego dziedzictwa biznesowego. Upadek tego ostatniego zrzucam na barki komunizmu i Polskiej mentalnosci i nie chce mi sie o tym pisac choc zal dupke sciska.
OdpowiedzUsuńO jezyku Polskim a szczegolnie o robotkowym jezyku Polskim koniecznie chce cos napisac.
Czeski jezyk totalnie mnie rozwala. Nie dlatego ze brzmi starodwanie, nigdy tak o nim nie myslalam, po prostu jest smieszny. Bylam na slubie w Czechach i ktos z rodziny panny mlodej czytal 'Ode do milosci' a milosc po Czesku to 'laska' no i bylo 'laska cierpliwa jest, laska nie unosi sie pycha, itd.' no usmialam sie jak nie wiem co. A ciekawe jest to, ze dla Czechow nasz jezyk nie jest smieszny.
W pełni się z Tobą zgadzam :) i o ile wymyślanie nowych określeń (tak jak zauważyła fanaberia) jest ryzykowne i często niejednoznaczne, o tyle większość anglicyzmów ma swoje odpowiedniki w języku polskim, znane od pokoleń, i czasem wystarczy tylko zajrzeć do książki z lat 70 czy 80 żeby wiedzieć, ze garter to ścieg francuski :)
OdpowiedzUsuńchociaż sama się czasem łapię na tym, że anglicyzmów używam w nadmiarze :)
a czy dosłowne tłumaczenie 'prowizoryczne nabieranie oczek szydełkiem' nie brzmi jednoznacznie?
Problem widzę tutaj w fakcie, że młode dziewiarki głównie kształcą się na anglojezycznych wydawnictwach i stronach internetowych. "Stare" dziewiarki (starsze wiekiem i stażem) posługują się nomenklatura przyjętą od swoich babek i mam. I nagle okazuje się, że muszą używać "markerów", robić "magic loopem" - głupieją. I jeżeli upieram się przy znacznikach, to czasem w nawiasie piszę: marker, uparcie jednak twierdzę, ze robię na okrągło i wtedy okazuje się, że niektóre panie próbują mi udowodnić, że magic loop to zupełnie coś innego, aniżeli swojskie "na okrągło". W końcu niektórzy mają wątpliwości czy żakard to żakard w dziewiarstwie, i jak się to ma do pojęcia: "wzór wrabiany".
OdpowiedzUsuńNiestety nie ma zainteresowania wśród wydawnictw książką na tematy dziewiarskie napisaną, przez polską/polskiego autorkę/autora. Ostatnie wydawnictwa pochodzą z lat dziewięćdziesiątych. Potem mamy już tylko tłumaczenia. Przyznać jednak trzeba, że za komuny nieco się tych książek na temat drutów i szydełka - ukazało. Niestety przegrywają z wydawnictwami z zachodu , są takie "przaśne", nie maja ładnego papieru i ładnych kolorowych zdjęć. Generalnie jednak powtarzają się w nich te same elementy: rady dla początkujących i prezentacja wzorów i modeli. Z drugiej jednak strony cóż nowego można wymyślić?
Dziś książka poza profesjonalizmem w podawaniu treści może przyciągnąć ładną stroną graficzną. Jednak chyba nie ma takich polskich autorek, które mogłyby przygotować solidną książkę, ani też wydawnictwa, które podjęłoby się wypełnienia tej luki i zaryzykowało wydanie takiej pozycji.
Mnie dodatkowo brakuje na rynku polskim jakiejkolwiek książki, która chociaż trochę dotknęłaby temat historii polskiego dziewiarstwa. Wiem, ze byłoby to niszowe wydawnictwo, jednak w innych krajach książki na takie tematy są pisane i drukowane. I znów wracamy do początku: dbajmy o swoje tradycje.
Co do nakłonienia tłumaczy do konsultowania terminologii: zdarza mi się być dziewiarskim konsultantem znajomych tłumaczy. Znają moje hobby i dzwonią, gdy tłumaczą coś "druciarskiego".
OdpowiedzUsuńA co do "magic loop" - zdecydowanie nie jest to to samo, co robienie na okrągło. Na okrągło robię od lat (czyli na drutach z żyłką o długości z grubsza odpowiadającej obwodowi robionej "rury"). Natomiast techniki magic loop nauczyłam się dopiero niedawno i było to dla mnie prawdziwe dziewiarskie objawienie, które ułatwiło mi robienia mnóstwa rzeczy (np. rękawiczek czy skarpet). Ale ja używam określenia "magiczna pętelka", które co prawda jest kalką, ale jaką przyjemną :)
Mysle, ze wina jest po stronie wydawnictw w Polsce, nie ma polskich ksiazek ani czasopism, sa tylko tlumaczenia a tlumacze czasem nie wiedza o czym pisza, bo nie sa dziewiarzami. Mysle, ze w takiej sytuacji lepiej jest, gdy tlumacz uzyje prosto angielskiego slowa czy zwrotu anizeli mialby wymyslac cos z kosmosu. Starsze Kolezanki pamietaja napewno "zwis meski ozdobny".
OdpowiedzUsuńMy i tak wiemy, ze marker to znacznik, chociaz powiem Wam, ze moja babcia (ma teraz 97 lat)za dawnych czasow, gdy jeszcze szyla i dziergala uzywala slowa markowac.
Nie raz slyszalam : "zamarkuj to, coby my nie zapomnialy", to prosta kobieta, bez wyksztalcenia, nie mam pojecia skad u niej to slowo?
Violica - przypuszczam, że źródłem "markowania" Twojej babci jest jej wielkopolskie pochodzenie :) Tamtejsza gwara pełna jest słów pochodzenia niemieckiego. Trochę jak u nas, na Warmii.
OdpowiedzUsuńJakimś sposobem (szukałam czegoś) trafiłam do Ciebie i czytam to, o czym sama już kiedyś pisałam, a dotyczyło to słowa "sampler" ( http://splocik.blox.pl/2009/05/Sampler-probnik-czy-wzornik.html )
OdpowiedzUsuńi chyba przy różnych okazjach w moim drugim blogu - dziwiarskim właśnie (http://oczka.blox.pl/html/ ), wspominam o tym, że boli mnie bardzo nazywanie obcym słowem tego, co ma swoją nazwę lub odpowiednik w języku polskim.
Osób, które podchodzą do polskiego nazewnictwa w robótkach ręcznych jest niewiele, ale jest to jakaś nadzieja, że gdy będziemy pisać o tym przy każdej okazji, to może będzie nas przybywać - może?
Pozdrawiam ciepło.